BIESZCZADY / ZAKOPANE. Wojciech Szatkowski narciarz wysokogórski, przewodnik tatrzański i pracownik Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem chce na nartach zdobyć 100 polskich szczytów. W ten sposób zamierza uczcić 100-lecia odzyskania niepodległości. Jego celem są najwyższe szczyty Polski począwszy od Bieszczad przez Tatry po Karkonosze.
Część planu została już zrealizowana. Wyprawa pod nazwą „Narciarstwo Wolności” zaczęła się w Bieszczadach. Zakończy się w maju zjazdem z Rysów.
– Jeździłem na nartach po różnych wielkich górach, w Alpach, Tatrach i Kaukazie. Jednak leśne bieszczadzkie zjazdy stały się ukoronowaniem tego, co mnie pchało w różne góry na narty ski-turowe – opowiada Szatkowski. Slalom między bukami Osiny, Wołosania, Chryszczatej, Berestu, Jasła i Płaszy może i dla Was stanie się najprzyjemniejszym narciarskim przeżyciem. Jeżeli „warun” jest dobry nie hamujcie. Jedźcie pewnie, ale szybko. Szeroka narta stanie się atrybutem Waszej górskiej wolności.
– Dołączyłbym do tych atrybutów: wielką radość, potężne zmęczenie, termos z gorącą herbatą i góry nad głową jak niebo, a niebo nad głową jak góry. Dla mnie ski-turing w Bieszczadach stał się ostatnią granicą mojej wolności, mojego górskiego świata. Wreszcie znalazłem góry, gdzie mogę jeździć i podchodzić bez szlaków, gdzie oczy poniosą. Całe życie na nie czekałem. Kocham Bieszczady, które stały się moimi górami na równi z Tatrami, a czasami mam wrażenie, że odwzajemniają to uczucie i sprzyjają. Nie mogę się doczekać kolejnej, bieszczadzkiej wyrypy!
Poniżej relacja z pierwszej wyprawy w Bieszczady. Kolejna 29 stycznia.
– 14 stycznia po dziewięciodniowej wyprawie, powróciłem z Bieszczadów Zachodnich do Zakopanego. Towarzyszył mi Marcin Kuś, narciarz i taternik z KW Warszawa – mówi Wojciech Szatkowski. W ciągu dziewięciu dni naszej bieszczadzkiej ”wyrypy” pokonaliśmy na nartach ok. 110 km i zdobyliśmy 19 szczytów. Po przyjeździe w Bieszczady okazało się, musimy zrezygnować z kilku szczytów w otoczeniu Woli Michowej i Cisnej, gdyż nie było na nich śniegu.
Pierwszego dnia nasze kroki skierowaliśmy w Pasmo Graniczne i weszliśmy na Rypi Wierch (1003m), Sinkową (999 m) i Stryb (1011 m). Następnego dnia, w towarzystwie Grzegorza i Magdy Mołczanów, weszliśmy na piękny szczyt Wołosani (1071 m) w masywie Wysokiego Działu – relacjonuje Szatkowski. Natrafiliśmy tam na ślady niedźwiedziej rodzinki: matka z dwójką młodych wybrała się na spacerek, a my dzielnie szliśmy po jej śladach. Potem przeszliśmy przez dziki masyw Hyrlatej (1103 m), zjeżdżając wschodnią jej ścianą, a następnie zdobyliśmy Rosochę (1084 m) i Pilnik nad Roztokami Górnymi.
– Kolejny etap to szczyty w bezpośrednim otoczeniu Cisnej. Weszliśmy na Hon (820 m), Osinę (963 m) i Berest (942 m). Klucząc między zwalonymi bukami znaleźliśmy ładne linie zjazdów północnymi ścianami Osiny i Honu. Tym razem spotkaliśmy mnóstwo śladów wilków. Korzystając z pięknej, słonecznej pogody weszliśmy kolejnego dnia z Wetliny na Smerek (1222 m) i zjechaliśmy z niego na północ, a po podejściu z Przełęczy Orłowicza do Wetliny.
– Następny cel to Łopiennik (1069 m), na który weszliśmy od cerkwi w Łopience. Między Bogiem a prawdą śniegu było niewiele, ale za to na Łopienniku było bezwietrznie i zrobiliśmy sobie mały piknik na tym pięknym bieszczadzkim szczycie i wielkim masywie, przypominającym trochę liście łopianu. –
Następny dzień wyprawy był mroźny, wietrzny i bardzo górski. Pokonaliśmy 20-kilometrową trasę z Roztok Górnych przez Okrąglik (1106 m), Szczawnik (1058 m), Kurników Beskid (1037 m) i osiągnęliśmy Płaszą (1163 m) w Paśmie Granicznym. Zjazd jej zachodnią ścianą, wzdłuż szlaku granicznego „posmarował miodem” nasze serca, a kulminacją dnia był sprawny i szybki zjazd do auta, pozostawionego przy szlaku w Roztokach Górnych z Okrąglika o długości pięciu kilometrów.
–W sobotę (13.01) spotkaliśmy się z Waldemarem Czado i Bartoszem Górskim w Wetlinie, dołączyli Grzegorz i Magda Mołczanowie oraz dziewczyny z Krakowa i Ustrzyk. W miłej atmosferze przeszliśmy przez Jawornik na Paportną (1199 m), z której zjechaliśmy na zachód, a potem przez niższy szczyt Paportnej (1175 m) zjechaliśmy na Jawornik (1021 m) w ładnej, choć nieco mroźnej pogodzie.
Ostatniego dnia wyprawy pojechaliśmy na Przysłup i stamtąd w piękną pogodę osiągnęliśmy Jasło (1153 m), a zjazd z tego szczytu był ukoronowaniem naszej wyrypy. Szybkość zjazdu była porywająca, śnieg zmrożony i twardy, a skręty wychodziły doskonale. I tak skończyła się pierwszy bieszczadzki wyjazd tego roku. 30 szczytów zdobyć się nie udało, ale te 19 zdobytych dało nam ogromną satysfakcję i zastrzyk dobrej energii.
MZ / Wojciech Szatkowski
Fot. Wojciech Szatkowski