SANOK, LESKO, USTRZYKI DOLNE / PODKARPACIE. Samorządy z powiatów leskiego i bieszczadzkiego oprotestowały aktualizację wojewódzkiego planu działania systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego, a konkretnie plan pozostawienia jednej karetki specjalistycznej na terenie dwóch powiatów. Proponowane zmiany spowodują, że powiat bieszczadzki będzie pierwszym i jedynym powiatem w Polsce bez karetki „S”, Lesko zaś będzie pierwszym i jedynym miastem w kraju z oddziałem ratunkowym, ale bez zespołu „S”. Protesty nie oznaczają bojkotu utworzenia Bieszczadzkiego Pogotowia Ratunkowego w Sanoku.
Dorota Mękarska
Janusz Bukład, przewodniczący Związku Zawodowego Ratowników Medycznych przy sanockim szpitalu nie ma zastrzeżeń co do idei powołania nowego podmiotu, ale woli się wstrzymać z oceną tego przedsięwzięcia, bo jest ono obarczone sporą liczbą niewiadomych na temat szczegółowych rozwiązań, w tym obsady kadrowej.
Tomasz Skowroński, przewodniczący NSZZ „Solidarność 80” przy szpitalu w Lesku również nie ma do idei obiekcji, ale już jej wykonanie ocenia negatywnie.
– Jestem zdegustowany, bo nikt nie rozmawiał z ratownikami medycznymi w tej sprawie. Padło stwierdzenie, że nowy podmiot przejmie karetki i ratowników, ale czy my jesteśmy inwentarzem, żeby bez słowa nas przejmować? – pyta. – Nie chciałbym być źle zrozumiany, bo uważam, że lepiej by powstał nowy, niewielki podmiot, niż miałby nas przejąć Rzeszów, ale chciałbym byśmy byli traktowani podmiotowo.
Marek Andruch, starosta bieszczadzki, nie jest zachwycony takim sposobem realizacji tego ważnego przedsięwzięcia. Ma wiele szczegółowych pytań co do funkcjonowania Bieszczadzkiego Pogotowia Ratunkowego, które będzie dysponować olbrzymimi pieniędzmi. 20 mln zł, które będą wpływać do systemu, dadzą powiatowi sanockiemu możliwość rozporządzania niebagatelnym majątkiem, a to jak wiadomo ma swoje walory.
– Nie wiemy, jak to pogotowie ma funkcjonować – mówi. I dodaje. – Mam żal, że podejmując tak potężne przedsięwzięcie nie skonsultowano tego z nami, a przecież mamy po części w nim uczestniczyć.
Karetka „S” będzie stacjonować w połowie drogi
W systemie ratownictwa funkcjonują zespoły „S” i zespoły „P”. Pierwsze z nich podejmują działania w przypadkach ciężkich urazów, zatrzymania krążenia, udarów, czy zawałów serca. Do przypadków mniej pilnych wysyłane są zespoły „P”, w których nie ma lekarza. Zespoły „P” mogą ratować zdrowie i życie w ograniczonej formie. Ratownikom nie wolno podawać wszystkich leków, nie mogą też wykonywać pewnych procedur medycznych, zarezerwowanych wyłącznie dla lekarza.
Obecnie karetki „ S” stacjonują przy szpitalach w Lesku i Ustrzykach Dolnych. Wraz z powołaniem Bieszczadzkiego Pogotowia Ratunkowego w Sanoku zespół specjalistyczny ma stacjonować w Olszanicy. To budzi sprzeciw i niepokój samorządowców, lekarzy, ratowników medycznych oraz mieszkańców powiatu leskiego i bieszczadzkiego.
– Uważam, że stacjonowanie karetki w miejscowości, w której nawet nie ma szpitala to dziwny pomysł – mówi Tomasz Bebkiewicz, przewodniczący Rady Miejskiej w Lesku. – Nie wiem, kto mógł coś takiego wymyślić.
Radni: To kolejny dowód marginalizacji Bieszczadów
Te zmiany należy rozpatrywać pod kątem zgodności z artykułem 24. Ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, która precyzuje kwestie związane z czasem dotarcia do pacjentów. To wojewoda ma zapewnić czasy dotarcia zgodne z ustawą. Przykładowo średni czas dotarcia nie może być większy niż 8 minut w mieście powyżej 10 tysięcy mieszkańców i 15 minut poza miastem powyżej 10 tysięcy mieszkańców. Maksymalny czas dotarcia nie może być dłuższy niż 15 minut.
– Druga karetka jest dla nas niezbędna – jasno stawia sprawę Andrzej Olesiuk, starosta leski. – Dlatego wystąpiłem do wszystkich samorządów, by zajęły w tej sprawie stanowisko. My już wysłaliśmy pismo do wojewody. Przedstawiliśmy też stanowisko 97 przedstawicieli samorządów, którzy biorą udział w opracowywaniu Strategii Bieszczadzkiej. Natomiast dzisiaj wysyłamy merytoryczną odpowiedź na przedstawioną nam przez wojewodę koncepcję.
Rada Miejska w Lesku 9 marca b.r. wyraziła swój sprzeciw, który wysłano do wojewody podkarpackiego. Radni lescy stanęli na stanowisku, że „likwidacja jednego zespołu „S” z dwóch powiatów znacznie pogorszy bezpieczeństwo mieszkańców Bieszczadów i turystów licznie odwiedzających nasz rejon, w aspekcie ratownictwa medycznego, a szczególnie w dostępności do zespołu specjalistycznego z lekarzem. Proponowana zmiana, tj. likwidacja zespołu „S” w Lesku oraz w Ustrzykach Dolnych i zastąpienie jednym zespołem w Olszanicy, spowoduje znaczne wydłużenie czasu dojazdu zespołu specjalistycznego („S” z lekarzem) do pacjentów w gminie Lesko oraz Ustrzyki Dolne, a także wszystkich miejscowości oddalonych o więcej niż 10-15 km od Olszanicy, z gmin Baligród, Czarna, Lutowiska, Polańczyk.”
Radni zwrócili uwagę na fakt, że porównywanie częstotliwości wyjazdów karetki w dużych miastach i w terenach rozległych, ale o małej gęstości zaludnienia jest bezzasadne. Sytuację pogarsza słaba sieć dróg i trudny dojazd. "Od lat walczymy z marginalizacją naszego terenu, kolejne decyzje dotyczące kolei, likwidacji linii autobusowych, a obecnie propozycje zmian w ratownictwie medycznym utwierdzają nas w przekonaniu, że pomimo licznych dokumentów strategicznych o znaczeniu krajowym i wojewódzkim, wciąż pozostajemy sami w trudnych dla rozwoju naszego terenu sytuacjach” – napisali lescy radni.
Decyzja podjęta zza biurka
Mieszkańcy Bieszczadów nie mają wątpliwości, że za wprowadzonymi zmianami stoi statystyka. Pod lupę wzięto dane dotyczące liczby wyjazdów karetek, nie patrząc na inne uwarunkowania.
– Ktoś podejmuje decyzje zza biurka – bez ogródek mówi Tadeusz Skowroński. – Może w Bieszczadach jest małe zaludnienie, ale nie można pozbawiać mieszkańców pomocy medycznej. Nie słyszałem, by ktoś podważał ilość wyjazdów Straży Pożarnej, a przecież te służby działają na tym samym terenie.
Powiaty bieszczadzki i leski zamieszkuje blisko 50 tysięcy osób. Obszar dwóch powiatów liczy prawie 2 000 km kw. Jego specyfika nie ogranicza się tylko do małej gęstości zasiedlenia, rozległego obszaru działania, utrudnień terenowych i słabej sieci dróg. Jest to również rejon turystyczny i przygraniczny.
– Do samego Arłamowa na weekendy przyjeżdża 1000 osób – dodaje Tadeusz Skowroński. – Co z tego, że Arłamów ma lądowisko? Śmigłowiec LPR lata tylko w dzień.
– Wojewoda w okresie letnim uruchamia w Bieszczadach dodatkowy posterunek policji, a karetkę, która ratuje ludziom zdrowie i życie, zabiera – dziwi się tej logice Tomasz Bebkiewicz.
Warto w tym miejscu przywołać liczby. Jak podaje Bieszczadzki Park Narodowy w okresie od 30 kwietnia 2016 do 31 października 2016 odwiedziło go 487 tysięcy turystów natomiast, w analogicznym okresie 2015 roku liczba ta wynosiła 388 tysięcy osób. Monitoring zarejestrował, że granice parku w 2016 roku przekroczyło 330 tysięcy samochodów. Wysokie Bieszczady nie skupiają jednak całego ruchu turystycznego.
– Liczymy, że przez powiaty leski i bieszczadzki przewija się 2 mln turystów – podkreśla Marek Małecki, przewodniczący Rady Powiatu Leskiego.
Ponadto w powiecie bieszczadzkim funkcjonuje przejście graniczne w Krościenku, które generuje dodatkowy wzrost osób przebywających na tym terenie. Dane statystyczne wskazują, że liczba osób przekraczających granicę państwa ma tendencję wzrostową i w 2016 r. według danych Straży Granicznej wyniosła ponad 1,6 miliona osób w obie strony.
Nie chodzi o statystyki, ale o ludzkie życie
Sporo o specyfice Bieszczadów mówią dane z ustrzyckiego Pogotowia Ratunkowego. Około 20 % wszystkich wyjazdów w powiecie bieszczadzkim to wyjazdy czasochłonne, ze względu na rozległy teren. Pacjenci z urazami wielonarządowymi transportowani są do Rzeszowa, gdzie jest najbliższe Ustrzykom centrum urazowe. Dzieci wymagające interwencji chirurgicznej lub ortopedycznej wożone są do Rzeszowa lub Przemyśla, co trwa jednorazowo około 6 godzin. Jeszcze gorzej jest z pacjentami oparzonymi, których pogotowie powinno transportować do najbliższego oddziału leczenia oparzeń tj. Łęcznej k. Lublina (260 km około 8-10 godz.) lub jeśli tam brakuje miejsc do Siemianowic Śląskich. W przypadkach patologii ciąży pacjentki muszą trafić do Brzozowa, lub Krosna, co zajmuje około 3-4 godziny. Szpital w Ustrzykach nie posiada SOR-u, OIT-u, tomografu komputerowego, rezonansu magnetycznego – to również generuje transporty do Sanoka, Brzozowa, Krosna, Rzeszowa i Przemyśla.
Tylko w tym roku na 425 wyjazdów – 124 to były interwencje karetki „S”, co daje 1,75 wyjazdów na dobę. Zanotowano 86 wyjazdów z czasem większym niż 20 min., co jest niezgodne z ustawą, z czego 28 zajęło ponad 30 min. 81 wyjazdów trwało dłużej niż 60 min. (od powiadomienia do przybycia na miejsce zdarzenia), z czego 41 trwało ponad 90 min., a 8 ponad 2-2,5 godz. Do tych czasów należy doliczyć czas powrotu do miejsca wyczekiwania oraz sprzątanie karetki wraz z dezynfekcją oraz uzupełnianie leków i materiałów zużytych podczas wyjazdu.
Zabrana z Bieszczadów karetka „S” ma trafić do Rzeszowa. Zamiast tego, niejako na osłodę, będzie funkcjonować karetka podstawowa w Komańczy, ale tylko całodobowo w sezonie, a poza sezonem w godz. od 7.00 do 19.00.
– Wszędzie brakuje karetek, ale nie chcę, by poprawiano stan zabezpieczenia medycznego tam, gdzie i tak jest on lepszy, naszymi karetkami – podkreśla starosta Marek Andruch. – Sposób rozwiązania problemu karetek niestety uderzy w szpitale. A jeśli one będą funkcjonowały źle, to odbije się to na stanie zabezpieczenia medycznego na danym terenie – dodaje.
Piotr Hołubowski, kierownik Pogotowia Ratunkowego w Ustrzykach Dolnych, obawia się, że zacznie dochodzić do nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Może tak stać się, że w pewnym momencie zabraknie karetki.
– Pojawią się wtedy nagłówki w gazetach, że np. dziecko umarło, bo karetka nie dojechała – przestrzega. – Urzędnicy mają swoje statystyki, ale tu nie chodzi o liczby, ale o ludzkie życie.