Odkrycie wielkiego i bogatego miasta na górze – takie rewelacje nie zdarzają się codziennie. To szczęście miał Jerzy Ginalski, obecny dyrektor Muzeum Budownictwa Ludowego. W blasku tej chwały pławił się też Sanok, ale trwało to dopóki prowadzone były prace wykopaliskowe. Dzisiaj temat tych spektakularnych odkryć żyje jedynie w wydawnictwach naukowych. Czy straciliśmy szansę, by zamienić go w złoto?
Dorota Mękarska
Wszystko zaczęło się od legendy o zapadniętej cerkwi w Trepczy, ale to nie przekaz ludowy stanowił impuls do badań archeologicznych, które na wzgórzu Horodyszcze w 1996 roku podjął archeolog Jerzy Ginalski.
O tym, że może mieścić się tam grodzisko pisali jego poprzednicy, np. archeolog Andrzej Żaki napisał do I tomu Rocznika Sanockiego artykuł, w którym przedstawił hipotezę dotyczącą lokalizacji pierwotnego Sanoka. Badacz przypuszczał, że gród funkcjonował na wzgórzu Horodyszcze w Trepczy. Żaki wycofał się jednak z wydrukowania tego tekstu, bo stanął na stanowisku, że jego wnioski są tak hipotetyczne, iż lepiej ich nie publikować.
Niedowiarkom ręczę, że jednak można oprzeć się o tęczę
Gdy Jerzy Ginalski w 1995 rok roku pierwszy raz stanął na trepczańskim wzgórzu nie przypuszczał, że będzie to jego „stanowisko życia”. Myślał, że poprowadzi wykopaliska ratunkowe, bo Horodyszcze było penetrowane przez poszukiwaczy skarbów.
– Koledzy z Sanoka pokazali mi dwa krzyżyki, które zostały tam znalezione. Twierdzili, że odzyskano je od poszukiwaczy, ale ja w to nie wierzyłem – przyznaje się Jerzy Ginalski.
Rok później rozpoczął na wzgórzu prace wykopaliskowe. Już pierwszego dnia odkrył krzyż z relikwią i srebrną ozdobę, która wskazywała, że znaczne grodzisko było zamieszkiwane przez bogatą ludność.
Ziemia powoli zaczęła odsłaniać swoje tajemnice. Odkryto kamienne fundamenty drewnianej, XII-wiecznej cerkwi, rezydencji, budynki gospodarcze i mieszkalne. Wokół cerkwi znajdowało się cmentarzysko o typowo przykościelnym charakterze, liczące kilkaset pochówków.
Olbrzymie grodzisko, datowane na okres od VIII do XIII wieku, było bardzo mocno ufortyfikowane. Posiadało pięć wałów ochronnych. Pierwszy był wał ziemny o konstrukcji skrzyniowej, a następne - wały zaporowe, pierścieniami opasujące całe wzgórze.
Wykopaliska przyniosły wiele cennych artefaktów ze złota, srebra i brązu. Jednym z najcenniejszych skarbów jest para srebrnych kołtów, czyli ozdobnych nakryć głowy ruskich arystokratek. Zachwyt budzi pozłacany pierścień zdobiony motywami krzyża w technice niello, fragment książęcego diademu, kolczyki, sprzączki, klamerki, wisiorki, zawieszki brązowe, bogato ornamentowane pierścionki, srebrny pierścionek ze szklanym oczkiem i niebieska, szklana bransoleta, stanowiąca do pierścionka komplet.
Wielkim skarbem są zachowane plomby ołowiane i dwie pieczęcie księcia nowogrodzko-kijowskiego Ruryka Rościsławowicza z drugiej połowy XII wieku. Świadczą o tym, że gród trepczański był ważnym ośrodkiem politycznym. Podkreślają to też odkryte fundamenty, prawdopodobnie rezydencji.
„Krew” w enkolpionie
Jednymi z najciekawszych znalezisk są tzw. enkolpiony. Są to bardzo rzadkie w Polsce relikwiarze. Jeden z nich, który zawierał niezidentyfikowany przedmiot, przez długi czas stanowił całkowitą zagadkę dla badaczy. Trójkątny klin wyglądał jak fragment skamieniałego drewna. Przeprowadzone w AGH analizy zdawały się wskazywać, że relikwia jest niezwykle rzadką, bo pozbawioną niklu, odmianą meteorytu żelazistego. Taka tez informacja poszła na samym początku w świat. Wyobraźnia podpowiadała, że może to jest fragment meteorytu, który w 1091 roku spadł na Rusi w Wyszogrodzie. To wydarzenie miał obserwować podczas polowania sam książę Wsiewołod.
Jerzy Ginalski przeprowadził jednak rozpoznanie wśród znawców tematu, którzy twierdzili, że meteoryty pozbawione niklu nie istnieją. Tym samym zagadka była dalej nierozwiązana. Archeolog udał się więc prof. Dr. hab. Łukasza Karwowskiego z Uniwersytetu Śląskiego, który przeprowadził analizę znaleziska. Dała te same wyniki jak w Krakowie.
– Niepocieszony wyszedłem od profesora – wspomina Ginalski. – Ale na schodach coś mnie tknęło. Wróciłem się, by zapytać dlaczego meteoryt żelazisty tak słabo działa na magnes. Profesor miał przy sobie płytkę marmurową. Pociągnął po niej tym kawałkiem i krzyknął. Już wiedział co to jest.
Okazało się, że jest to minerał: tlenek, żelaza, czyli hematyt. Najprawdopodobniej jest to fragment dość rzadko występującej róży hematytowej. Jego nazwa pochodzi od greckiego określenia haem, czyli krew. Wierzono, że ten kamień ma magiczną moc. Miał chronić przed krwotokami. Sproszkowany minerał był wykorzystywany w epoce kamiennej do malowania na ścianach jaskiń, przez Egipcjan natomiast służyła do zdobienia sarkofagów.
Tak została rozwiązana jedna z zagadek grodziska, ale kryje ono w sobie jeszcze wiele tajemnic.
Karpacka Troja ma swojego Rumpelstitskina
Dzisiaj artefakty cieszą oczy turystów, którzy zwiedzają Muzeum Historyczne w Sanoku. Natomiast wzgórze Horodyszcze ponownie zarasta krzakami. Zachodzi więc pytanie, czy to wielkie odkrycia nie zostało zaprzepaszczone dla promocji Sanoka, jego rozwoju i wzbogacenia się lokalnej społeczności? Nie tak daleko, bo w Trzcinicy pod Jasłem spektakularne odkrycia archeologiczne przełożyły się na przedsięwzięcie naukowe, ale także biznesowe pod nazwą „Karpacka Troja” . Obiekt powstał w latach 2007-2009 dzięki wsparciu Mechanizmu Finansowego EOG udzielonego w ramach projektu Skansen Archeologiczny Karpacka Troja w Trzcinicy – atrakcją turystyczną regionu. Kwota przyznanego przez MF EOG dofinansowania wyniosła 1 747 086 euro. Pozostałą część kosztów pokrył Urząd Marszałkowski w Rzeszowie oraz samorządy lokalne. Dzisiaj skansen w Trzcinicy odwiedzają tysiące osób i odbywają się tam niezwykle widowiskowe imprezy, które ściągają turystów.
No pasaran!
– Moim zdaniem można zarabiać na wykopaliskach archeologicznych, ale nie za wszelka cenę – jasno stawia sprawę Jerzy Ginalski. – Ja nie porwałbym się na takie zamierzenie jak „Karpacka Troja”, bo uważam, że to, co zostało z tego grodziska należy zachować w stanie nienaruszonym dla przyszłych pokoleń.
Jak podkreśla nasz rozmówca metody badawcze wraz z rozwojem cywilizacyjnym ulegają zmianie. Podaje przykład badań przeprowadzonych przez prof. Jana Chochorowskiego na Ukrainie, który wiele lat temu badał niesamowicie bogato wyposażony kurhan scytyjski na Ukrainie. Naukowiec pobrał wiele próbek, które dopiero dzisiaj dzięki rozwojowi narzędzi badawczych analizujących mikroślady przyniosły nowe informacje na temat tej kultury.
– Ingerując w tę tkankę tracimy mikroślady – tłumaczy Ginalski.
Archeolog jako przykład błędów podaje rekonstrukcje w Biskupinie i na Ostrowie Lednickim. Nie wszystkie elementy pierwszej rekonstrukcji są odtworzone zgodnie z prawdą historyczną. Ale to wiemy dopiero teraz.
– Naukowcy już dzisiaj wiedzą np. jak naprawdę wyglądała brama wjazdowa, ale w międzyczasie znalazła się ona w herbach miast – podkreśla Ginalski.
Na Ostrowie Lednickim dokonano natomiast rekonstrukcji przy użyciu współczesnych narzędzi.
– Widać ślady po pile mechanicznej – wzdryga się Ginalski. – To wydaje się drobna rzecz, ale ludzie to widzą. My np. robiliśmy ziemianki, ale wykonywaliśmy je toporami lub kopiami narzędzi, które znajdowaliśmy na grodzisku. Łączyliśmy drewno łykiem. To wszystko wymaga trochę zabawy, ale liczy się efekt końcowy.
Chińszczyzna w epoce brązu
Ale nie tylko to budzi zastrzeżenia archeologa.
– Udostępniając taki obiekt musimy ingerować w jego otoczenie, a ta ingerencja może czasami być tragiczna – dodaje dyrektor MBL.
W pobliżu musi powstać infrastruktura do obsługi turystów, parkingi, ubikacje, sklepiki. Czasami te przybytki pasują do skansenów archeologicznych jak pięść do nosa. Wszechobecny zalew „chińszczyzny” też nie pomaga w tworzeniu właściwego klimatu.
– Nie jestem przeciwny rekonstrukcji, ale nie w miejscach wykopalisk. Można zachować grodzisko, a w jakiejś odległości od niego dokonać rekonstrukcji – tłumaczy Ginalski. – Ja w każdym razie takiej przyszłości dla góry Horodyszcze jak „Karpacka Troja” bym nie chciał.
Jednak to nigdzie indziej, ale w obecnie zarządzanym przez Ginalskiego skansenie dokonuje się rekonstrukcji obiektów z przeszłości. Zrekonstruowano miasteczko galicyjskie, a teraz trwa budowa nieistniejącej już synagogi z XVIII wieku.
– Ale mamy ją bardzo dobrze udokumentowaną – zastrzega się dyrektor. – Natomiast nigdy bym się nie zdecydował na to, by na wzgórzu Horodyszcze postawić cerkiew, która tam była, bo tak naprawdę znamy tylko jej zarys. Na podstawie intuicji badacza można dokonać wizualizacji, i ja takiej rekonstrukcji dokonałem, ale to jest obarczone dużą dozą dowolności.
Ekstraliga zobowiązuje
Można się zastanawiać, czy podejście dyr. Ginalskiego nie jest zbyt sztywne, ale on sam jest przekonany, że w ostateczności to właśnie takie nastawienie przynosi pozytywny skutek. To widać po skansenie, gdzie stosuje się tę samą zasadę.
Potwierdzeniem słuszności tego postępowania, jest według dyr. Ginalskiego, frekwencja. Z 80 tysięcy zwiedzających w 2010 roku wzrosła ona do 150 tysięcy w roku ubiegłym.
– W Polsce nie mamy konkurencji jeśli chodzi o muzea na wolnym powietrzu, ale u nas nie ma jakiś plastikowych namiotów, afrykańskich szałasów i innych tego typu dziwnych atrakcji – zauważa szef MBL. – W Sanoku staramy się trzymać poziom, bo ekstraliga zobowiązuje.
źródło: P24.pl
foto archiwum: Jerzy Ginalski
[nggallery id=5282]